poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Nowe Opowiadanie!

Witam kochani :)

Nie wiem czy ktoś tu jeszcze jest, ale jeśli tak, to zapraszam na moje nowe opowiadanie. Tak jak poprzednie, nowe również będzie o Zaynie i dziewczynie imieniem Sky. To moje pierwsze tego typu opowiadanie, więc zapraszam gorąco, liczę na opinie, wskazówki i jestem otwarta na krytykę :*

https://www.wattpad.com/story/47391457-the-sacrifice <-- KLIK!

Widziałam komentarze, które dodaliście pod ostatnim rozdziałem tego opowiadania. Bardzo przepraszam, ale nie będę go kontynuować, bo nie mam już kompletnie na nie pomysłu, ani szczególnych chęci do kończenia. Przykro mi :( Mam jednak nadzieję, że będziecie mnie dopingować z nowym opowiadaniem ♥

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Chapter 19

- Myślałam, że jesteś jej członkiem?
- Bo jestem, ale nie ja sam i nie mogę decydować za nas wszystkich.
- Narazie zajmę się swoimi problemami - odpowiedziałam, a po chwili się zastanowiłam - choć w jednym mógłbyś mi pomóc...



****

- Chodź, pokażę Ci coś - uśmiechnął się do mnie ciemny brunet, cały czas patrząc mi w oczy. Odwzajemniłam jego uśmiech, a on pociągnął mnie delikatnie za rękę. - Ach, zapomniałbym - wyjął z kieszeni czarną opaskę, aby zakryć mi nią oczy.
- Błagam Zayn, powiedz mi gdzie idziemy - zaśmiałam się, gdy zawiązywał mi materiał na oczach.
- Niespodzianka - szepnął mi do ucha, przygryzając jego płatek. Moje serce momentalnie zaczęło szybciej bić, a w brzuchu, pod wpływem jego zachrypniętego głosu, zaczęły latać motyle.
- Mam się bać? - zachichotałam uśmiechając się od ucha do ucha. 
- Sama ocenisz - odpowiedział. Chwycił mnie za ręce - Tylko ostrożnie - powiedział i powoli prowadził mnie w stronę tego tajemniczego miejsca. 
- Ile jeszcze? - spytałam łagodnie.
- Jesteśmy.. ale nie ściągaj opaski. Usiądź - poprosił, a ja niepewnie zgięłam kolana. Sekundę później usiadłam na starym, skrzypiącym krześle. - Teraz ściągnij opaskę.
Posłusznie odwiązałam czarny materiał, trzymając go w lewej ręce i spojrzałam na otoczenie wokół mnie. Plaża. Zachód słońca i stojący przede mną, szczęśliwy Zayn. Lekki wiatr subtelnie rozwiewał moje idealnie proste włosy, a słońce łagodnie muskało moją twarz. Mulat trzymał coś za sobą, szczerząc się do mnie jak głupi, przez co wybuchnęłam śmiechem.
- Ale tu pięknie - przyznałam kiwając delikatnie głową.
- W takim razie coś Ci pokażę - obszedł mnie dookoła i stanął za mną tak, że go nie widziałam. - Zakryj znów oczy.
Zrobiłam to co kazał, a po chwili poczułam, jak obejmuje mnie w pasie i całuje po szyi. Raz.. dwa... trzy,, cztery... Cztery pocałunki w miejscach, gdzie zwykle znajdowały się nadajniki Easton. Stop!
Momentalnie odsłoniłam oczy. Nie było już plaży, był ciemny, zaniedbany pokój. Przede mną nie stał już Zayn, a inna osoba, ukrywająca się w cieniu. Spojrzałam w dół. Zamiast ramion Zayna, znajdowały się tam sznury, przywiązujące mnie do krzesła. Odwróciłam głowę i zamarłam. Za mną stał Jason, śmiejąc się. Dotknął czterech miejsc na mojej szyi, gdzie znów znajdowały się nadajniki.
- Teraz jesteś jedną z nas - z cienia wyszedł Brandon, ze zmasakrowaną twarzą. Człowieka w tak złym stanie nie widziałam jeszcze nigdy. 
- Nigdy nią nie będę - warknęłam patrząc na niego z nienawiścią.
- Tak? To spójrz na to - powiedział i nagle przede mną ukazał się mały ekranik, jakby wyjęty z przyszłości. Rozmnożył się na kilka, tej samej większości ekranów. Obrazy pokazywane na nich sprawiły, że musiała zamknąć oczy. Po bokach pokazana była martwa postać Missy, wiszącej na sznurze, który obejmował jej szyję. Obok ten sam obraz tylko zamiast Mis, znajdował się tam Jaimie. Po prawej stronie była Anja, wisząca w tej samej pozycji co reszta. Na ostatnim monitorze znajdował się Zayn. Stał na krześle, a przed swoją głową miał pętlę ze sznura. Chwycił ją trzęsącymi się rękami i włożył do niej głowę.
- Nie! Nie, błagam, nie! - zaczęłam krzyczeć. - Zayn, proszę! - wołałam zapłakana.
- Alex?! - wytrzeszczył oczy - pomóż mi! - zaczęłam się szarpać, drzeć, kopać w coś przed sobą.
- Nie rób tego! Kurwa Zayn nie rób tego! - wołałam, ale bez skutku.
- Pomóż mi! Nie umiem tego zatrzymać! Błagam, Ale... - nie dokończył, bo spadł z krzesła, a ja odwróciłam wzrok, żeby tego nie widzieć. Moje serce zabolało tak, że myślałam, że to ja właśnie umarłam. Zaczęło się rozpadać na kawałki. 
- Niezła komedia - zaśmiał się Brandon. - Teraz czas na Ciebie - wziął coś do ręki, a ja spojrzałam na niego nieprzytomnym wzrokiem. Zamachnął się.

- Nie!!! - krzyknęłam wstając gwałtownie z łóżka. Po chwili znajdowały się przy nim też Anja z Missy. Patrzyłam na nie wielkimi oczami, oddychając szybko i niespokojnie.
- Hej, jesteśmy tu.. już dobrze, to nie było prawdziwe.. przyniosę Ci wody - powiedziała An i pociągnęła za sobą blondynkę. Ja próbowałam unormować oddech. Wtuliłam się w poduszkę, patrząc tępo w fotel. Usłyszałam rozmowę dziewczyn. Specjalną dyskrecją to one się nie popisywały. 
- An, ona może mieć jakąś depresję - powiedziała lekko spanikowana.
- Od kilku dni nie wychodzi w ogóle z pokoju, nie spotyka się z nikim.
- Zacznijmy od tego, że nie ma się z kim spotykać, po większość z Greenwich uważa nas nadal za wrogów - mruknęła.
- Nie ważne, trzeba coś zrobić, żeby w końcu stąd wyszła. Nie będą jej tu traktować ulgowo, wiesz o tym - powiedziała Anja i obie westchnęły. Kilkanaście sekund później siedziały już obok mnie, podając mi szklankę zimnej wody.
- Może wyjdziemy dzisiaj gdzieś hmm? Pójdziemy na śniadanie, wyjdziemy na miasto. Co ty na to? - zapytała spokojnie Missy, nie naciskając. W odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami.
- Chodź, nie możesz tu wiecznie siedzieć, zabawimy się - uśmiechnęła się Anja namawiając mnie. Osobiście nie miałam na to ochoty, ale nie chciałam ich zawieść. Nie chciałam też pokazać przed Zaynem, że jestem tak słaba. Przez pięć dni był na wyjeździe, więc nie wiedział pewnie co się ze mną działo. Wrócił wczoraj wieczorem, więc też pewnie nikt go nie poinformował o głupiej idiotce podkochującej się w nim i cierpiącej, przez moc słów, wypowiedzianych tak niedawno.
- Pójdę - powiedziałam - Wybierzemy się na zakupy? - zapytałam.
- Jasne, gdzie tylko chcesz! - ożywiły się. - A teraz ogarnij się i idziemy na śniadanie, jasne młoda? - zawołała uradowana Mis, a ja z lekkim uśmiechem kiwnęłam głową i wstałam. Pokażę, że te słowa mnie nie ruszyły. Teraz moja kolej, żeby trochę pokłamać. Poszłam się wykąpać i lekko pomalować. Jak zwykle ubrałam czarne spodnie z kieszeniami na udach, czarną bokserkę, skórzaną kurtkę, którą zapięłam do połowy i ubrałam tego samego koloru botki oficerki. 
- Pokaż mu co stracił - zawołała zza drzwi łazienki Anja, gdy poprawiałam jeszcze makijaż. Wyszłam z pokoju wraz z dziewczynami i przełączyłam swój tryb na "wredna suka", zapominając o śnie i o wszystkim, co związane z moją załamką. Dostaję tak silne leki przeciwbólowe, że idąc lub robiąc cokolwiek, nie czuję bólu w nodze i ramieniu, więc nie kuleję, ani nic z tych rzeczy. Szłyśmy pewne siebie, pomimo tego, że połowa gangu najchętniej by nas pozabijała. Cóż, w takim razie będą mieli problem, bo tak łatwo się nie dam. Już nie. Weszłyśmy na salę i rozejrzałyśmy się dookoła. Wokół było mnóstwo ludzi, więc nikt znajomy nie rzucił mi się w oczy, zwłaszcza, że znam ledwo kilka osób. Dopiero, gdy podeszłam do okienka z wydawanym jedzeniem, mogłam zauważyć postawę Jaimiego. Kilka stolików dalej od razu zauważyłam Malika. Nie siedział już obok szefa jak zwykle, bo te miejsce jest teraz przeznaczone dla nas, żeby reszta nas nie rozszarpała. Odwróciłam wzrok, niewzruszona jego widokiem. Niewzruszona zewnętrznie. Z tacą poszłam do mieszczącego się niemal na środku ogromnej sali stołu. Usiadłam między szefem, a jego biurowym. 
- Witam Alex - uśmiechnął się - jak minęło Ci te kilka dni?
- W porządku - odpowiedziałam sadzając wygodnie swoje cztery litery na krześle. 
- To dobrze, bo mam do Ciebie zadanie...



Cześć z powrotem kochani! Został tu w ogóle jeszcze ktoś? 
Strasznie wam przepraszam, za tak długą nieobecność na blogu :( Naprawdę nie mam jak tego usprawiedliwić, ostatnio tłumaczyłam, że szkoła, nauka, bierzmowanie i te inne sprawy.. ale pewnie nie wszystkich to przekonuje, bo szczerze mnie też nie :) Taka niestety jest prawda :/
Dziękuję tym, którzy cierpliwie czekali, jesteście moimi skarbami! ♥

niedziela, 23 listopada 2014

UWAGA!

Pisze do was wlasnie z telefonu, wiec z gory przepraszam, za brak polskich znakow, ale pisalabym te notke wieki.

Chcialam was bardzo przeprosic za to, ze rozdzialy sa coraz czesciej dodawane nieregularnie. Mam coraz mniej czasu na pisanie, poza tym rodzice, gdy siedze i pisze sie denerwuja i dostaje kary.. ale zmierzajac do tego, co chce wam przekazac. Rozdzial NA PEWNO SIE POJAWI. To pewne. Mialam dodac wczoraj lub dzisiaj, ale niestety nie mam dostepu do kompa.

Jesli tylko go dostane, od razu napisze rozdzial. Pojawi sie najszybciej jak to tylko mozliwe. Dziekuje za wasza wyrozumialosc i mam nadzieje, ze sie na mnie nie gniewacie aniolki :*

poniedziałek, 10 listopada 2014

Chapter 18

Nie wiedziała tak naprawdę co lub kto jest powodem mojej decyzji. Rodzice, zdrada Brandona owszem, ale jest jeszcze ktoś, kto najbardziej przyczynił się do tej zmiany..


****

Obudziłam się następnego dnia dość późno. Najprawdopodobniej minęło mnie spotkanie z Bostuanem, ale dopiero gdy spojrzałam na zegarek miałam pewność, że tak się właśnie stało. Wyjrzałam zza ściany - wszyscy w moim pokoju się pakowali. 
Co to ma znaczyć?
Wstałam i podskoczyłam szybko do biurka, skąd mogli mnie zobaczyć.
- Hej, co się dzieje?
- Już myślałam, że się nie obudzisz - zaśmiała się jedna. 
- Dlaczego się pakujecie? - spytałam, patrząc pytająco na trójkę moim współlokatorów, ale tylko jedna się odzywała. Reszta patrzyła na mnie wrogo.
- Wyjeżdżamy już - odpowiedzieli.
- Jak to? - zdziwiłam się - Już? Tak szybko?
- Prawdopodobnie to po tej akcji wczorajszej chcą wszystko uporządkować i wysyłają nas z powrotem - skrzywiła się - Organizator kazał Cię zawołać jak się obudzisz.
- Okej, dzięki - pokiwałam głową, wzięłam jedną kulę i poszłam się do łazienki przebrać. Ubrałam swoje zwykłe, cywilne rzeczy, wykąpałam się i załatwiłam wszystkie poranne czynności. Wyszłam i zaczęłam się pakować, a że nie miałam dużo rzeczy ze sobą to niecałą godzinę potem byłam gotowa. Ruszyłam w stronę gabinetu Bostuana, podskakując na jednej nodze. Miałam trochę daleko do jego biura, więc dostałam lekkiej zadyszki. Forma formą, ale to gorsze niż bójka z piątką wrogów. 
- Jestem - zawołałam, siadając na czerwonej, dwuosobowej sofie. Mężczyzna wyszedł z drugiego pokoju, gdzie mignął mi obraz czarnej, skórzanej kurtki Zayna. 
- Hej Alex, jak się czujesz? - spytał, zamykając tamte drzwi. Było po nim widać, że doznał lekkiego szoku ze względu na rozszerzone źrenice.
- Emm, dobrze, jakoś daję radę. Coś się stało?
- Chciałem zapytać.. - zatrzymał się na kilka sekund - Co masz zamiar teraz zrobić?
- A jak myślisz? - spytałam.
- Nie wiem, czego mogę się po tobie spodziewać - odpowiedział.
- Przechodzę do Greenwich - oznajmiłam pewnie po chwili, a on odetchnął z ulgą.
- Rozmawialiśmy z Anją. Powiedziała, że jeśli Ty się zgodzisz, to ona też.
- Jest tutaj? - zapytałam.
- Jest z Zaynem, Missy i szefem Greenwich w drugim pokoju.
- Jak ma na imię ich szef? - zapytałam.
- Dereck Hamilton - odpowiedział. Wstałam podpierając się jedną kulą. 
- Kiedy jedziemy? 
- Możecie nawet już - powiedział i poszedł po osoby siedzące w drugim pokoju - możecie już jechać.
Najpierw z pokoju wyszła Missy, za nią Anja, potem szef o czarnych, kruczych, krótkich włosach i szarych oczach. Na końcu wyszedł Zayn, nie patrząc na mnie. Lott i Roberts się do mnie przytuliły, szef Hamilton podał mi rękę, uśmiechając się, a Zayn jedynie kiwnął do mnie głową i odwrócił wzrok. Postanowiłam się nie wtrącać. Ruszyłam z powrotem w stronę pokoju, a Missy z Anją szły za mną. Hamilton z Malikiem poszli już do samochodu. Dziewczyny pomogły mi zabrać bagaż i wyszłyśmy na zewnątrz. Wsiadłam do samochodu i czekałam na resztę, bo laski kazały mi już wejść do środka. Po chwili wszyscy byli w samochodzie i odjechaliśmy. Zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam i czy nie jest to jakiś podstęp, żeby mnie zabić. W tym momencie wszystko mi było wiadome, bo gdybym zrezygnowała, tak czy siak nie miałabym gdzie wrócić.



*kilka dni później*


Nie widziałam się z Zaynem przez kilka dni. Coraz więcej czasu spędzałam na myśleniu o nim i dobijało mnie to coraz bardziej. Wczoraj powiedziałam o tym wszystkim Missy, a ona stwierdziła coś, co stało się dla mnie oczywiste już wcześniej - "Zakochałaś się w nim złotko". Teraz pozostało jedynie pytanie: Jak się odkochać? Z zamyślań wyrwał mnie czyjś głos. Wpadłam na Zayna, a on zaczął się awanturować. 
- No przepraszam Zayn - uciszyłam go.
- Patrz jak łazisz - odpowiedział tak sucho, że przez moje ciało przebiegł dreszcz.
Chciał mnie minąć i już wykonywał tę czynność, ale złapałam go za rękę.
- Co się dzieje? - zapytałam spokojnie, a on popatrzył na mnie wrogo.
- Nic się nie dzieje, zostaw mnie - warknął. 
- Nie odzywasz się do mnie od czasu przyjazdu tutaj..
- Nic nie rozumiesz? Moim zadaniem było sprowadzenie Cię tutaj, nic więcej. 
- Czyli... - zszokowała mnie twoja odpowiedź - To wszystko... to wszystko było udawane? - popatrzyłam na Ciebie, a on prychnął, jakby to było oczywiste.
- Dziwi mnie, że jak na tak wyszkoloną wojowniczkę dałaś się na to nabrać.
- Dziwi mnie, że potrafisz być aż takim dupkiem, żeby bawić się ludzkimi uczuciami - odpowiedziałam mu. Chciało mi się płakać.
- Nie rusza mnie to, byłem do tego szkolony.
- Byłeś szkolony do łamania serc? - prychnęłam i założyłam ręce na klatce piersiowej. Nie odezwał się. Ruszyło go to, ale nie dobiło. Patrzył wszędzie tylko nie na mnie, co wprawiało mnie w wewnętrzny szał.
- Cześć - odpowiedział po pewnym czasie i poszedł w swoją stronę. Nie zatrzymałam go. Zacisnęłam usta i pewnym krokiem, ale o kulach ruszyłam w stronę sali treningowej. Miałam na sobie czarne rurki, czarną bokserkę i skórzaną, czarną kurtkę, bo tak musieliśmy chodzić. Będąc w sali, zrzuciłam ją z siebie i podskoczyłam do worków treningowych. Zaczęłam uderzać energicznie w jeden z nich, nie zważając na palący ból w ramieniu lub w nodze. W tym momencie chciałam się tylko wyżyć w jakiś sposób zapomnieć o tym co usłyszałam od Malika.. i o tym co do niego czuję.
- Nie powinnaś nadwyrężać nogi - podszedł do mnie szef, trzymając ręce w kieszeniach spodni. 
- Wielu rzeczy nie powinnam - odpowiedziałam nadal nie zwracając na niego uwagi. Włosy pod wpływem nagłych ruchów zaczęły się bulić i zwisać niezdarnie - Ty mu kazałeś to zrobić.
- Co kazałem zrobić i komu?
- Zaynowi. Kazałeś mu mnie w sobie rozkochać - waliłam cały czas w worek, nie przejmując się losem rany na nodze, która dawała się we znaki.
- Powiedziałem mu, że jest to ewentualnością, ale nie kazałem mu tego robić. Gdybyś za żadne skarby się nie zgadzała, to owszem, raczej by to zrobił, ale z tego co wiem, już z początku zmienił swoją strategię działania - wytłumaczył.
- Podobno był szkolony do takich spraw - mruknęłam patrząc tępo w czerwony, wiszący punkt przede mną. 
- Był szkolony, żeby nie współczuć wrogowi i nie pokazywać swoich emocji na zewnątrz.
- Czyli jednak nadal uważasz mnie za wroga.
- Nie, ale kiedyś mieliśmy już taki przypadek i skończyło się to dla nas klęską. Oczywiście dopuścił bym Cię już do planów, bo wiem, że jesteś mądrą dziewczyną i nam pomożesz, ale rada uzgodniła, że najlepiej będzie przeczekać kilka tygodni.
- Nie chodzi mi o to - powiedziałam.
- A więc o co Ci chodzi dziecko? - spytał łagodnie.
- Chcę poznać wasz sposób trenowania reszty. I chcę ich nauczyć ruchów używanych w Easton - zmieniłam temat.
- Na to mogę pozwolić. Pomożesz nam tym, a rada szybciej dopuści Cię do planowania. Jeśli chcesz, mogę Ci pomóc szybciej zdobyć ich zaufanie. 
- Myślałam, że jesteś jej członkiem?
- Bo jestem, ale nie ja sam i nie mogę decydować za nas wszystkich.
- Narazie zajmę się swoimi problemami - odpowiedziałam, a po chwili się zastanowiłam - choć w jednym mógłbyś mi pomóc...







Od razu przepraszam, że tak dopiero teraz go dodaję :c Jest przed 3 i pewnie wszyscy z was teraz śpią, ale ze względu na to, że nocki mam wolne, a dni niestety nie, dodaję go teraz :(

Dziękuję wam za 64 komentarze! Jesteście wielcy! ♥
Tym razem strasznie chciałabym, aby było co najmniej 40, ale to NIE jest szantaż... po prostu miło by mi się zrobiła na ten widok :)

Dziękuję, że jesteście ze mną pomimo moich ostatnich kaprysów dotyczących dodawania rozdziałów, ale niestety 3 gimnazjum to nie żarty.. Non stop spotkania w kościele do bierzmowania, a o nauce i egzaminach (zarówno tych próbnych w grudniu jak i tych prawdziwych w kwietniu) to już nie wspomnę :(

Także do 19 i co powiecie na zachowanie Zayna? Piszcie, piszcie, wszystko chętnie czytam aniołki <3 

sobota, 1 listopada 2014

Chapter 17

Jeśli chcesz, aby pojawił się następny rozdział, przeczytaj notkę pod rozdziałem!!

- Tam - szepnęłam i pokazałam ręką na konar drzewa, który dziwnie się świecił.
- To może być to - powiedział Bostuan, ale było jedno ale. Obok konara siedział najbardziej niepożądany przeze mnie człowiek. Obok siedział Brandon, mój były szef i przyglądał nam się z zaciekawieniem.


- Witam 



****

- Czego chcesz? - warknęłam stając na twardym gruncie o własnych siłach.
- Może trochę grzeczniej kochanie? - zapytał, śmiejąc się parszywie.
- Nie mów na mnie kochanie - wysyczałam przez zęby, dokładnie akcentując każde, wypowiedziane słowo. 
- Oj nie denerwuj się tak ślicznotko - powiedział, udając uroczego. Powstrzymałam się od komentarza i rzucenia się na niego. Zraniona noga i ramię to dla mnie nie problem i on pewnie o tym wie. 
- Jestem spokojna gówniarzu - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, a Brandon nagle rzucił we mnie malutkim nożem, ale chybił - Widzę braki w treningach dają się we znaki.
- Chciałbym Cię teraz zabić - mruknął.
- I vice versa.
- Jedyne co mogę zrobić, to spróbować przekabacić Cię na naszą stronę z powrotem. Jeśli się nie zgodzisz, będę zmuszony zabić Ciebie i twoich przyjaciół. I syna.
- Że co? - popatrzyłam na niego z obłędem. Jakiego syna do cholery?
- O, widzę, że nie wiecie - zaśmiał się - chodź tu synu.
- Nie nazywaj mnie tak - warknął Zayn zaciskając pięści - nie jestem twoim synem. A Ty nie jesteś moim ojcem.
- W praktyce tak, ale teoretycznie jest inaczej - powiedział, jak do małego dziecka.
- Zabiłeś moją matkę! Zabiłeś swoją żonę i córkę! - Zayn nie wytrzymał, ale Bostuan, chwycił go za ramię, zanim zdążył wyciągnąć broń i cokolwiek zrobić.
- Jeden ruch - przyłożył pistolet do jego głowy, za to Missy przyłożyła swój do głowy Brandona. 
Nie mieściło mi się to w głowie. Jak Zayn, najgorszy i największy wróg Eaton, może mieć w nim swojego ojca? To jest chore! Przy okazji jak można zabić swoją żonę i córkę?
- Chwila, chwila - przerwałam im - dlaczego oszczędziłeś Zayna? 
- Życzysz mu złego, z tego co widzę - zaśmiał się.
- Nie, chcę wiedzieć jak było.
- Nie zabiłem go, bo miałem nadzieję, że będzie się szkolił ze mną. Że nie odkryje tego, że je zabiłem. Że będzie taki jak ja. I że przejmie po mnie Easton.
- Pomarzyć sobie mogłeś. Po tym jak schowałeś je w łazience, a kilka godzin później, ja przeżyłem szok. wchodząc do niej, mogłeś się tego spodziewać.
- Serio? Teraz jesteś bardziej oryginalny - powiedziałam do Brandona i podłożyłam mu nogę, po czym uniosłam ją do góry tak, że się wywalił.
- Jake Cię znajdzie i zabije - warknął zwijając się za ziemi z bólu. Wzięłam jego pistolet i wycelowałam w jego klatkę piersiową. Zaczęliśmy powoli wycofywać się w stronę wyjścia z tej pieprzonej symulacji. Po chwili dotknęłam butem kawałka drzewa i wszystko zaczęło znikać. Znowu byliśmy w lesie pod ośrodkiem szkoleniowym. Odetchnęłam z ulgą słysząc głosy reszty. Jaimie wziął mnie na ręce.
- Chodź do lekarza - powiedział.
- Hej, potrafię sama pójść.
- Właściwie to skakać, ale szybciej będzie jak ktoś Cię tam zabierze - uparł się, a po chwili położył mnie na łóżku w gabinecie doktorskim. Lekarz za chwilę miał się pojawić. 
- Dzień Dobry - przywitał się, wchodząc do sali.
- Zajmij się nią Ryan, idę do reszty - powiedział, po czym zwrócił się do mnie - Ktoś po Ciebie wpadnie.
Odwróciłam się w stronę lekarza, a on odłożył papiery i podszedł do mnie oglądając wzrokiem ranę. 
- Chcesz, żebym Cię uśpił, czy na żywca wyciągał kulę z nogi? - spytał podchodząc szybko do jednej z wielu szafek i zaczął wyciągać przyrządy.
- Na żywca - powiedziałam od razu. Nienawidziłam być usypiana, bo nie wiedziałam, co się wtedy dzieje i nie czułam zagrożenia. Lekarz spojrzał na mnie zdziwiony, zakładając swoje okulary.
- Zwykle wszyscy chcą być usypiani - powiedział.
- Nie jestem wszyscy - mruknęłam patrząc w okno.
- No dobrze, dobrze - powiedział jakby sam do siebie, po czym usiadł obok mnie i zastukał w strzykawkę, na którą przed chwilą założył igłę. Po chwili wbił mi ją trochę poniżej rany. Podtrzymując się dotychczas na łokciach, nagle nie umiałam się na nich utrzymać i musiałam się położyć.
- Co mi.. c..co.. - nie zdążyłam dokończyć, bo obraz przed moimi oczami stał się czarny, zasnęłam.



Sześć godzin później zaczęłam powoli odzyskiwać przytomność. Słyszałam cichą muzykę z radia, a obraz był lekko zamazany, jak to codziennie, gdy obudzisz się rano. Nadal byłam w gabinecie lekarza. Facet siedział przy biurku i coś zapisywał. 

- Mówiłam panu, żeby mnie nie usypiać - powiedziałam, widząc już dokładne zarysy pokoju.
- Wiem, ale nie lubię, gdy ktoś patrzy na moją pracę - powiedział nie obdarzając mnie swoim wielce zacnym spojrzeniem. Wywróciłam teatralnie oczami.
- A ja nie lubię jak ktoś mnie usypia - powiedziałam, ale nie dostałam odpowiedzi. 
Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na swoją nogę. Udo było związane śnieżnobiałym bandażem, tak samo jak i ramię. 
Po chwili do gabinetu, nie pukając, weszła Missy.
- Mogę ją zabrać? - spytała patrząc na mnie, a potem na lekarza.
- Tak, tylko proszę dopilnować, aby przyszła jutro na kontrolę - powiedział lekarz, na chwilę odrywając się od papierów. Wstał i zaczął coś grzebać w lekach przeciwbólowych, podając mi przy okazję jedną kulę, bo ranną, drugą ręką trochę ciężej się podpiera - I proszę przyjmować te leki, co cztery godziny.
- Dziękuję - powiedziałam i ruszyłam w stronę Missy, która mi pomogła.
- Jak się czujesz? - spytała.
- Ten facet mnie uśpił - mruknęłam, a ona zaśmiała się cicho.
- Najwyraźniej go wkurzałaś i tyle - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- No wielkie dzięki, aż taka nieznośna chyba nie jestem - powiedziałam i również uniosłam lewy kącik ust do góry. 
- No ja bym nie powiedziała - pokazała mi język na co odpowiedziałam jej tym samym.
- Jak reszta?
- Anja poszła z Bostuanem zniszczyć tryb eliminacyjny, Jaimie próbuje uspokoić jakoś dwójkę chłopaków na dole, no a ja się ogarnęłam i przyszłam po Ciebie - uśmiechnęła się.
- A.. - nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwała.
- A Zayn, tak? - spytała, a ja pokiwałam głową - Zayn poszedł od razu do pokoju. Jak teraz przechodziłam, słyszałam, jak coś leci na ziemię. Najwyraźniej czymś rzuca - westchnęła.
- Wiedziałaś o tym? - zapytałam jej, idąc korytarzem.
- Nie - pokręciła przecząco głową - I szczerze nie zdziwiłabym się, gdyby szef też nie wiedział. Nasz szef.
- I mój - powiedziałam.
- Jak to? Czyli.... jednak przechodzisz? - popatrzyła na mnie z nadzieją w oczach.
- Jeśli moi rodzice też tam byli, to ja też chcę tam być. Jeżeli oczywiście będzie chciał mnie przyjąć. W końcu jestem waszym wrogiem.
- Bardzo chętnie Cię przyjmie, już o to się nie martw. I nie jesteś naszym wrogiem - odpowiedziała.
Nie wiedziała tak naprawdę co lub kto jest powodem mojej decyzji. Rodzice, zdrada Brandona owszem, ale jest jeszcze ktoś, kto najbardziej przyczynił się do tej zmiany..



Oddaję wam 17 rozdział misie, z nadzieją, że wam się spodoba :)
No to teraz ważna informacja:
Jeśli pod tym rozdziałem nie będzie 50 komentarzy, nie dodam rozdziału. 
Przepraszam, że odwołuję się do takich metod, ale gdy zobaczyłam liczbę komentarzy pod ostatnim rozdziałem, to mnie po prostu zatkało i nie, nie pozytywnie. 18 komentarzy. Miśki, wiem, że stać was na więcej. Proszę więc o te komentarze, które są dla mnie na wagę złota, naprawdę! Dla każdego "pisarza blogowego" komentarze są najważniejsze! Mam nadzieję, ze uda wam się do następnej soboty!

50 komentarzy = NASTĘPNY ROZDZIAŁ

No to pa skarby, liczę na was! ♥

sobota, 25 października 2014

Chapter 16

-Albo ucierpi ona albo któryś was - powiedział i przycisnął mocniej nóż do mojego gardła. Nastała chwila długiej ciszy.
- Okej, masz to czego chciałeś! - krzyknął Zayn i rzucił z hukiem broń na skrzypiące panele.
- Zayn nie! - krzyknęłam, a Jason nacisnął spust..


****

Zamiast zobaczyć Zayna, poczułam przeszywający ból w udzie. To nie Zayn dostał kulką tylko ja. Zacisnęłam usta, żeby nie wydobyć z siebie krzyku, który cisnął mi się z ust i zgięłam się lekko. Z moich oczy popłynęły pojedyncze łzy, które po chwili opanowałam. 
- Jeszcze raz - warknęła Missy stojąc za nami. 
- Podejdź bliżej, a ją zabiję - powiedział przypominając jej o nożu przy moim gardle, który zaciskał się coraz mocniej. 
- Nie będę musiała - powiedziała, bo w tym momencie Jason został zraniony trzy razy z pistoletu od Zayna. 
- Missy tył! - zawołałam widząc w szybie dwóch facetów, wbiegających na salę. Gwałtownie się odwróciła i zaczęła strzelać, a do mnie podbiegła Anja i mnie rozwiązała. Podskoczyłam na jednej nodze. Byłam słaba od utraty dużej ilości krwi z ramienia z uda, ale za nic nie chciałam pokazać mojej słabości. 
- Siedź  - powiedziała i podniosła z krzesła opaskę, którą miałam przewiązane usta. Pomogła mi usiąść i chciała nią przewiązać moje udo, ale była zbyt krótka. 
- Zayn pomóż mi! - krzyknęła lekko spanikowana nie mając nic, co mogłaby obwiązać wokół mojej nogi.
- Nie Anja, dam radę - powiedziałam i wstałam chwiejąc się, ale po chwili znowu ktoś posadził mnie na tym przeklętym krześle. Tym razem był to Zayn. Spojrzał na ranę i skrzywił się widząc ją. Rozejrzał się, ale najwyraźniej nie znalazł niczego, co by mu pomogło.
- Daj opaskę - powiedział wyciągając rękę do Anji i dostał to czego chciał. 
- Jest za mała - westchnęła patrząc na jego ruchy. 
- Może zaboleć - powiedział do mnie. 
Wyprostował powoli moją nogę i ściągnął swoją koszulkę. Potargał ją w niektórych miejscach i obwiązał wokół uda pod raną zawiązując tam też opaskę. w tym momencie ostatnią rzeczą o jakiej mogłam myśleć była jego doskonale wyrzeźbiona klata. Szybko jedna odsunęłam od siebie to wszystko słysząc kolejne wystrzały.
- Nie damy rady, zmywamy się! - zawołał Bostuan widząc wbiegających wrogów zalewających całą salę. Zayn podał mi pistolet 
- Osłaniaj tyły - powiedział i wziął mnie na ręce. Zaczęli biec w stronę pokoju, w którym znalazłam się na początku symulacji i oni najwyraźniej też. Strzelałam do napastników jak zwykle celnie. Co chwilę padali trupem na ziemię. Biegliśmy krętymi korytarzami, a ja zastanawiałam się jedynie, jak zapamiętali tę drogę. Wbiegliśmy do pokoju i zatrzasnęliśmy drzwi, a wszyscy wrogowie biegli prosto przed siebie myśląc, że skręciliśmy w kolejny korytarz.
- Ktoś wie może jak się stąd wydostać? - spytałam stojąc na jednej nodze i podpierając się na ramieniu Missy. 
- Jeszcze nie - powiedział Bostuan.
- Czemu tam nie zostałeś? - zapytałam - mógłbyś nas stąd wydostać.
- Bo jest problem - powiedział - wejście jest gdzie indziej niż wyjście. Tędy weszliśmy, teraz trzeba znaleźć drogę powrotną - westchnął.
- Super - skomentowałam - może jeszcze jakieś zagadki?
- Nie komentuj, myśl - westchnął Jaimie. 
Siedziałam już cicho i zaczęłam myśleć, wytężając swój umysł. Gdzie może być wyjście z tego cholernego miejsca. Jak je znaleźć, te miejsce jest jak labirynt. Właśnie.. labirynt. Gdzie zwykle znajduje się wyjście z labiryntu? Na zewnątrz albo w samym środku. 
- Mam dwie koncepcje - powiedziałam, a wszyscy w milczeniu spojrzeli na mnie, więc kontynuowałam dalej - albo na zewnątrz albo w samym środku.
- Skąd ten pomysł? - spytał Bostuan wyraźnie zaciekawiony.
- Ten budynek jest jak labirynt. W labiryncie zwykle wyjścia znajdują się na krawędzi, co oznacza w naszym przypadku na zewnątrz. Drugą opcją jest właśnie w centrum, w chaosie, gdzie ciężko się dostać. Osobiście wolałabym obstawić pierwszą wersję. 
- Ale skąd wiemy, że te wyjścia właśnie tam się znajdują? - spytała Missy.
- Dobrze by było sprawdzić - powiedziałam - przynajmniej wykluczymy te dwie możliwości i będziemy szukać dalej.
- Mnie się podoba - powiedział Jaimie.
- Musimy iść wszyscy - powiedziała Anja. Zayn siedział cicho.
- To próbujemy? - spytałam patrząc na wszystkich po kolei.
- Próbujemy - powiedział Bostuan, a wszyscy pokiwali twierdząco głowami. Powoli wstałam i wzięłam pistolety podając je każdemu z nas. Zabrałam jeszcze zapasowe naboje i cicho wyszliśmy z pokoju. Nie było nikogo na korytarzach, więc pewniej ruszyliśmy przed siebie. 
Było cicho.
Zdecydowanie za cicho. 
Zatrzymałam wszystkich ruchem ręki, kulejąc. Byliśmy w miejscu, gdzie przecinały się dwa korytarze. Pokazałam im żeby byli cicho i tak też robili. Powoli podeszłam powoli do ściany i usłyszałam to czego się spodziewałam. Wyskoczyłam zza ściany i obdarzyłam napastnika lewym sierpowym tak, że uderzył głową o ścianę. Wzięłam jego głowę w ręce i z całej siły uderzyłam nią w ścianę tak, że stracił przytomność.
- Idziemy dalej - powiedziałam patrząc na nich.
- Skąd wiedziałaś, że on tam będzie? - zapytał mnie cicho Zayn podchodząc do mnie i pomógł mi, biorąc mnie pod ramię.
- O ile pamiętam, to tutaj ostatnio dostałam w łeb - zaśmiałam się bardzo cicho, a on razem ze mną.
- No tak, to nie był miły widok - powiedział.
- Widziałeś? - popatrzyłam na Ciebie jednocześnie będąc czujna.
- Tak - westchnął i kiwnął głową potwierdzając.
- Nawaliłam - powiedziałam i spuściłam głowę.
- Powiedzieć Ci coś? - szepnął do mojego ucha, a ja skinęłam głową.
- Nigdy nie widziałem odważniejszej dziewczyny od Ciebie - uśmiechnął się uroczo, a mnie serce podskoczyło do gardła. - Udowadniasz to za każdym razem.
- Hej no nie przesadzaj - odwzajemniłam jego gest również się uśmiechając.
- Nie przesadzam. Nikt by chyba nie pomyślał, że za tą ścianą ktoś czeka - pokiwał znacząco brwiami, co mnie nieco rozśmieszyło.
- Jesteśmy - powiedział cicho Jaimie do nas. Zatrzymaliśmy się wszyscy przed drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Anja pchnęła drzwi. Rozejrzała się i podniosła rękę do góry, ostrzegając nas, żebyśmy uważali na dach i wyższe piętra. 
Wyszliśmy na zewnątrz.
- Czysto - powiedziałam cicho i poszliśmy dalej.
Poruszaliśmy się powoli i ostrożnie, uważając na pułapki zastawione na nas, których było tu multum. 
- Tam - szepnęłam i pokazałam ręką na konar drzewa, który dziwnie się świecił.
- To może być to - powiedział Bostuan, ale było jedno ale. Obok konara siedział najbardziej niepożądany przeze mnie człowiek. Obok siedział Brandon, mój były szef i przyglądał nam się z zaciekawieniem.


- Witam 




Jest! Zdążyłam dodać w sobotę! Ostatnio mam tyle do roboty, że ciężko mi się pisze :/
Lecę misie, przepraszam, że tak krótko, ale mama woła :o
Pamiętajcie o komentarzach, sondzie i hashtagu :)
Kocham was! ♥

poniedziałek, 20 października 2014

Chapter 15

Jeśli już tu jesteś, proszę Cię o pozostawienie komentarza :)

- Tryb eliminacyjny włączony - rozbrzmiał wokół mnie dźwięk.
Tryb eliminacyjny? Wczoraj opowiadał mi o tym Jaimie. Tryb eliminacyjny to zwykła symulacja z jedną różnicą. Wyłącza się dopiero, gdy wróg zostanie zabity i nie można jej zatrzymać.

A tym wrogiem jestem właśnie ja. 



****

Dlaczego jestem wrogiem? To banalnie proste. Jason nie włączyłby tego trybu, żebym ich pokonała, bo wiedział, że tylko by mi tym zaszkodził. Poza tym, gdy to gówno zostało uruchomione, chłopak stał obok swojego szefa z poturbowaną twarzą. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale tak naprawdę było. Ktoś musiał więc wtargnąć do pokoju symulacyjnego - dokładniej wróg - i zaprogramować to wszystko przeciwko mnie. Ale w takim razie co Jason robił tutaj? Czemu nie bronił sali? Czemu się nie starał? Rozumiem, miał rozwaloną twarz, ale ja nawet w takich sytuacjach staram się walczyć. Obiecałam sobie, że zawsze, choćby nie wiem co, będę walczyć do końca. Obiecałam sobie, że to za rodziców.. a teraz dodatkowo za Luke'a. Oderwałam się od rozmyślań i rozejrzałam po miejscu w którym byłam. Ruiny. Lepiej nie mogłam po prostu trafić. Wyczuliście ten sarkazm? Nie dość, że jest dwóch na jedną, to jeszcze będę musiała uważać, czy coś mi na łeb nie leci. Przyłożyłam rękę do krwawiącej rany na ramieniu. Syknęłam z bólu i rozejrzałam się za jakąś apteczką, lecz nic nie znalazłam. Na kogoś szczęście i moje nieszczęście. Wyszłam powoli z pomieszczenia w którym się znajdowałam, rzuciłam okiem na wszystko dookoła i stwierdziłam, że jestem w jednej, wielkiej dupie. Kręte korytarze, powywalane szafki, puste, potłuczone butelki i fiolki, dziury w starej podłodze, zwisające deski, ściany pokryte już pobladłymi napisami. Jedyne na co nabrałam teraz ochoty, to zwymiotować. Broń, którą miałam przy sobie, trzymałam w poranionej ręce, gotową do użycia. Szłam powoli, a gdy podłoga pode mną skrzypiała, ja zaklinałam się w myślach, że postawiłam nogę na tej belce, a nie na następnej.
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam sama do siebie



*Zayn's pov*

- Trzeba ją stamtąd wyciągnąć! - krzyknąłem waląc ostatni raz w ścianę.
- Nie mamy jak jej wydostać - powiedział lekko spanikowany organizator.
- Czyli ona ma tam zginąć tak?! - awanturowałem się.
- Zayn, uspokój się - podeszła do mnie przerażona Missy.
- Nie możemy na to pozwolić, ale nie mamy też jak tego zatrzymać - oznajmił ze stoickim spokojem  Jason, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Rzuciłem się na niego dokładając starań, aby ta jego kiedyś "piękna" buźka, już nie była taka jak sprzed godziny. Ścisnąłem jego gardło mocno.
- A ty co taki wesoły?! Może następnym razem wrzucimy tam ciebie co? Może odpowiedz, za swoją zdradę! - krzyknąłem wkurzony.
- O czym ty mówisz? - zapytał organizator odciągając nas od siebie
- O czym ja mówię? To on ich tu wpuścił! To on nasłał na Luke'a albo sam go zabił! To wszystko jest jego sprawka. Wczoraj wracałem z dworu i słyszałem twoją rozmowę z szefem, że go załatwiłeś. Jakoś dziesięć minut później znaleziono jego ciało. Jesteś z Brandonem! - wyrzuciłem z siebie. Byłem wściekły. Nie, to mało powiedziane. Miałem ochotę go teraz zabić. 
- Jason - spojrzał na niego Bostuan - to prawda?
- Oczywiście, że tak tatuśku - zaśmiał się, a wszystkimi to wstrząsnęło - Zawsze byłeś taki naiwny. Kompletnie nie interesowało cię, co dzieje się wokół mnie. Cały czas ulepszałeś wszystko, stawałeś się lepszy, podczas gdy ja stałem w miejscu. Brandon sam zaproponował mi tę pozycję. Powiem Ci szczerze, że jestem z siebie dumny - uśmiechnął się wrednie.
- Wyprowadzić go - warknął Bostuan i zacisnął mocno szczękę ze złości - nie jesteś już moim synem.


Wbiegliśmy do sali symulacji, gdzie zastaliśmy około dziesięciu wrogów. Zaczęli do nas strzelać, ale byliśmy lepiej wyposażeni, więc szybko się z nimi rozprawiliśmy bez żadnych ofiar z naszej strony. Kilku zajęło się wyrzuceniem ciał, a ja wraz z Bonduanem i dziewczynami podbiegłem do ekranu pokazującego, co dzieje się właśnie z Alex. 

- Jest ranna - zauważyła Anja, a mój wzrok momentalnie powędrował na jej zakrwawioną dłoń, ściskającą ramię, które było ranne, gdy jeszcze nie braliśmy udziału w szkoleniu. Momentalnie moje mięśnie się napięły.
- Można ją stamtąd wyciągnąć jakąś wyłącznością albo tam wejść? - spytała Missy wyciągając mi te słowa z ust.
- Wyciągnąć się nie da, ale w trybie eliminacyjnym można wpuszczać ludzi dopóki nie zabiją wroga. Można ich wpuścić oczywiście jedynie jak nie są wrogami, a w tym momencie właśnie nimi jesteśmy i tryb jest tak zaprogramowany..
- Nie pierdol tyle tylko to przeprogramuj! - krzyknęła zdenerwowana Anja, gryząc skórkę kabanosa. Bostuan nie odezwał się już ani słowem, tylko zaczął wpisywać jakieś dane. Było tego mnóstwo, a jego trzęsące się palce poruszały się szybko i zwinnie na klawiaturze.
- Idźcie się przygotować, to może chwilę potrwać - powiedział nie zaszczycając nas swoim spojrzeniem.
Spojrzałem na ekran, gdzie Alex poruszała się powoli, ale zwinnie. Domyślałem się, że każdy krok, który stawia, wywołuje jakieś dźwięki dzięki, którym ludzie Brandona mogliby szybko zlokalizować jej położenie. Chwilę później zaczęła strzelać, a z korytarza wyłoniło się dwóch napastników. Walczyła z poranionym ramieniem, ale po chwili opadła bezwładna na ziemię, pod wpływem uderzenia, jakie wywołała na jej głowie roztrzaskana butelka.


*Alex pov*

Obudziłam się przywiązana do starego krzesła. Zaczęło zgrzytać, pokryte było ciemnobrązową farbą już w połowie zdrapaną. Chciałam zawołać, ale na moich ustach była przewiązana czerwona chusta w białe groszki, więc nie mogłam nic powiedzieć. Zaczęłam się wyrywać, niestety wszystko co robiłam, poszło na marne. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Szare, poniszczone ściany, wulgarne napisy na murach pokoju, wybite szyby okna z białą, również podrapaną framugą, skrzypiące przedpotopowe panele, drzwi, zamykane na stare zamki - wszystko to wprawiało mnie w dreszcze, czułam się jak w jakiejś opuszczonej kamienicy, choć nie wiadomo czy właśnie w takiej nie siedziałam. Po długiej ciszy rozmyślania nad tym gdzie jestem usłyszałam krzyki zza drzwi i grube, niskie głosy kilku mężczyzn. Z tyłu podszedł do mnie chłopak ubrany w kominiarkę, więc nie mogłam rozpoznać jego twarzy, choć swoją posturą kogoś mi przypominał, tylko nie mogłam sobie przypomnieć kogo. Ktoś zaczął walić w drzwi i nie były to uderzenia jednej osoby, ale kilku. Tak samo krzyki. Wzmogły się. mogłam usłyszeć zachrypnięte głosy kilku chłopaków. Usłyszałam wraz z facetem, który stał obok mnie i nie mówił kompletnie nic, wystrzał z pistoletu, potem kolejny i następne, aż w końcu nie umiałam naliczyć ile ich było. Ktoś wyważył drzwi, co na pewno nie sprawiło mu większej trudności. Były stare jak świat. Do pokoju wbiegło pięć osób. Pięć bardzo dobrze znanych i zaufanych mi osób. Missy, Anja, Zayn, Jaimie i Bostuan. Mimo, że nie znam organizatora zbyt długo, uważam, że jest godny tych uczuć. Gdy ich zobaczyłam, zaczęłam się wyrywać, a mężczyzna przyłożył mi nóż do gardła.
- Puść ją Jason! - usłyszałam męski głos Zayn'a. Już wiedziałam kogo przypominał mi ten dupek. Chłopak zaczął się śmiać, na zawołanie Mulata. Zza pleców wyciągnął pistolet, celując nim w stronę chłopaków, którzy również mieli broń. Jason zdjął chustę z moich ust tak, że mogłam swobodnie i bez żadnego problemu mówić.
- Ładny kolorek - powiedziałam ironicznie komentując barwę chustki, która teraz leżała na moich kolanach.
- Myślisz, że dam Ci ją od tak? - zaśmiał się.
- Tak, tak właśnie myślę - powiedział Zayn, a w jego głosie wyczułam strach, niepewność i wściekłość. Tylko nie wiem co tu robi niepewność, przecież Zayn zawsze jest pewny siebie, nigdy w nic nie zwątpił a teraz? Teraz najwyraźniej w coś wątpi.
- Jak się tu dostałeś? - spytała Missy najwyraźniej zaskoczona.
- Nie trudno było pokonać waszych ochroniarzy - prychnął wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
- Czego chcesz w zamian? - spytał. Widziałam, że był gotowy na wszystko.
-Albo ucierpi ona albo któryś was - powiedział i przycisnął mocniej nóż do mojego gardła. Nastała chwila długiej ciszy.
- Okej, masz to czego chciałeś! - krzyknął Zayn i rzucił z hukiem broń na skrzypiące panele.
- Zayn nie! - krzyknęłam, a Jason nacisnął spust..



Na początku chcę was strasznie przeprosić, że dodaję rozdział tak późno! Wczoraj tak samo jak i dzisiaj w ogóle nie miałam weny i nabazgrałam wam coś resztkami swoich sił :( 

Nie wiem czy zauważyliście, ale w końcu mamy sytuację, którą opisałam wam w prologu :) Co o tym sądzicie? Jak wam się podoba? 

Mam nadzieję, że pamiętacie o komentarzach, hashtagu i sondzie misie ♥ 

No to to by było na tyle, nie rozpisuję się tu zbytnio, bo jakoś brak mi już tchu, żeby cokolwiek tu nabazgrać, tylko was zanudzę :)